wtorek, 1 kwietnia 2014

Ameryka Środkowa

Nasza podróż trwała 24 dni, co daje 21 dni pobytu i prawie 3 dni podróży w tą i z powrotem. Przejechaliśmy od Panamy przez Kostarykę, Nikaraguę, Honduras, Salwador do Gwatemali.
Po raz kolejny, żeby móc podróżować tanio musieliśmy odsiedzieć swoje na lotnisku. W moim przypadku podróż z Krakowa do Panamy wiodła przez Warszawę, Modlin, Barcelonę i Madryt. Żeby jednak nie było za łatwo, oczywiście koczowaliśmy całą noc na lotnisku w Barcelonie, skąd wczesnym rankiem przelot do Madrytu i już tylko 12 godzinny lot do miasta Panama. Przylecieliśmy późnym popołudniem czasu panamskiego (cofamy zegarki o 6). Na lotnisku przywitało nas ciepłe, wilgotne, wręcz kleiste powietrze. Uwielbiam ten moment, w którym otwierają się drzwi wyjściowe w hali przylotów i czujesz tę różnicę klimatu. Plan był taki, żeby dotrzeć autobusem do miejsca gdzie mieliśmy spać, ale zdecydowanie się nie powiódł, po pierwsze nie mogliśmy znaleźć przystanku, po drugie wszyscy mówili o jakichś kartach przejazdu i że nie można płacić u kierowcy. Pojechaliśmy prywatnym przewozem, który chciał nas naciągnąć na kasę więc w międzyczasie przesiedliśmy się do taksówki, a ostatecznie z dworca Albrook odebrał nas Teo, u którego nocowaliśmy. Ponieważ mieszkał on za miastem, to chyba uznał, że zlituje się nad nami i odbierze nas z dworca, oszczędzając nam tym samym kolejnych negocjacji cen. Byliśmy głodni i senni, więc zjedliśmy i poszliśmy spać, aby następnego dnia móc ruszyć ku nowej przygodzie!
Zwiedzanie Panamy rozpoczęliśmy od powrotu na dworzec Albrook i zakupu biletu na nocny przejazd autobusem do Kostaryki, na wieczór kolejny.
W ogóle w Panamie City śmieszne jest to, ze wszystkie drogi prowadzą do Albrook. Stamtąd odjeżdża większość autobusów we wszystkie kierunki miasta. Ja wiem, że zapewne mieszkając tam dłużej można rozpracować jakąś alternatywną formę połączeń autobusowych, ale my zawsze wracaliśmy na Albrook, żeby dostać się do kolejnego miejsca, to było bardzo skuteczne rozwiązanie.
Zdecydowaliśmy, że zaczynamy zwiedzanie od Kanału Panamskiego, dostaliśmy się tam chicken busem zapłaciliśmy po 15$ za wstęp i się trochę rozczarowaliśmy, bowiem kanał i "wielkie statki" okazały się nie być tak monumentalne jak oczekiwaliśmy.
Kanał Panamski

Kanał Panamski

Kanał Panamski

Kanał Panamski

Kanał Panamski

Kanał Panamski
W drodze powrotnej do miasta, odwiedziliśmy jeszcze, znajdujący się w strefie kanału, Fort Clayton, gdzie kiedyś Amerykanie szkolili dyktatorów Ameryki Łacińskiej, ale ponieważ mnie to miejsce nie specjalnie interesowało, nie zostało udokumentowane na zdjęciach.
I znowu autobusem na Albrook, żeby dostać się do Casco Viejo, czyli starej części miasta. Po drodze jeszcze kilka zdjęć, nowoczesnej dzielnicy biznesowej, sąsiadującej bezpośrednio ze starym miastem.
Panama City

Panama City

Panama City
O ile Kanał mnie rozczarował, Casco Viejo zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Miejsce niesamowicie klimatyczne. Kolonialna dzielnica umiejscowiona na półwyspie nad Oceanem Spokojnym. Pomimo, że wiele budynków jest nadal nieodrestaurowanych, a może właśnie dlatego, miejsce to ma niepowtarzalny charakter. Jak się okazało w toku dalszej podróży, z pośród wszystkich odwiedzonych miast, Panama najbardziej przypadła mi do gustu i chyba spokojnie mogę ją dołączyć do listy moich ulubionych miast.
Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Casco Viejo, Panama City

Panama City, port rybacki przed przypływem

Panama City, i po przypływie
Drugiego dnia wybraliśmy się do stołecznego parku i to nie był najlepszy wybór, bo nie dość że park nie zachwycił to jeszcze postanowiliśmy wrócić z niego na nogach, a ponieważ trochę zabłądziliśmy, maszerowaliśmy wzdłuż drogi na prawdę szybkiego ruchu, w samo południe, w bardzo pełnym słońcu.
Leniwiec, jedyny jakiego spotkaliśmy podczas całego wyjazdu

Park stołeczny, Panama City

Panama City, widok na miasto z punktu widokowego w parku.
Po godzinnym marszu dotarliśmy na Albrook, skąd udaliśmy się znowu w okolice starego miasta na targ rybny, żeby zjeść przepyszny obiad. Teraz się zastanawiam dlaczego nie mam ani jednego zdjęcia z tego targu? chyba byłam już tak głodna, że nic innego mnie nie interesowało. Na tym targu nastąpił przełomowy moment, ponieważ po raz pierwszy w życiu zdecydowałam się na zjedzenie owoców morza i to od razu surowych. Spróbowałam ceviche, czyli tradycyjnego dania nadmorskich regionów wielu krajów Ameryki Łacińskiej, przygotowywanego z surowych owoców morza lub ryby w specjalnej zalewie. Pyszne!
Nocnym autobusem przejeżdżaliśmy już do stolicy Kostaryki, San Jose. Nasz pobyt w Panamie dobiegł bardzo szybko końca.

Pobyt w Kostaryce był jeszcze krótszy. Od samego początku Kostaryka miała być tylko krajem tranzytowym, bo drogo i bardzo turystycznie. Okazało się ciut taniej niż w Panamie, ale turystycznie rzeczywiście jest baaardzo. Tak, wyszło, że musieliśmy przenocować w stolicy, San Jose. Miasto do najpiękniejszych nie należy. Będąc tam myślałam, że to najbrzydsze miasto świata, mające nam do zaoferowania tylko setki fast foodów, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam jak wygląda Managua :) ale o tym w swoim czasie.
Następnego dnia pojechaliśmy do Monteverde, tj rezerwat dzikich lasów deszczowych. Miejsce już nie takie dzikie, ale nadal urokliwe. I to by było na tyle jeśli idzie o wrażenia z Kostaryki.
San Jose, Kostaryka


San Jose, Kostaryka

Monteverde, Kostaryka

Monteverde, Kostaryka

Monteverde, Kostaryka

Monteverde, Kostaryka


Monteverde, Kostaryka

Monteverde, Kostaryka


Poszczęściło się nam z przejazdem z Kostaryki do Nikaragui, bowiem wyjeżdżając z Monteverde trzeba było dotrzeć najpierw do autostrady i tam łapać autobusy do kolejnych miejscowości, a że akurat pierwszy jaki podjechał zmierzał bezpośrednio do Nikaragui zaoszczędziliśmy trochę czasu i uniknęliśmy zbędnych przesiadek. Nikaragua była pierwszym krajem gdzie zatrzymaliśmy się już na dłużej. Zaczęliśmy od Wyspy Ometepe na Jeziorze Nikaragua.
Przejście graniczne Kostaryka-Nikaragua

Przejście graniczne Kostaryka-Nikaragua

Nasza łódka na Wyspę Ometepe, Jezioro Nikaragua, Nikaragua


Nasza łódka na Wyspę Ometepe, Jezioro Nikaragua, Nikaragua
Na Wyspie Ometepe są dwa wulkany Concepción i Maderas, na obydwa można wchodzić. Wybraliśmy Maderas, bo niższy i ponoć łatwiejszy do zdobycia. Całość miała zająć maksymalnie 8 godzin i tyle zajęła, ale to były jedne z najtrudniejszych godzin mojego życia :) Mniej więcej w połowie  podejście zaczęło być tak błotniste, że momentami brodziliśmy w błocie po kostki. Na dodatek, gdy dotarliśmy do wnętrza krateru, okazało się, że mgła ogranicza widoczność do mniej więcej 1,5m. Zejście w tym błocisku graniczyło z cudem, na prawdę był moment, w którym byłam przekonana, że tam umrę. Jednak skoro już przeżyłam, mogę być z siebie dumna i rzeczywiście jestem bardzo :)
Z uwagi na ekstremalne warunki wraz z pojawieniem się błota zaprzestałam robienia zdjęć, nie było mocy:)
W drodze do krateru wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

W drodze do krateru wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

W drodze do krateru wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

W drodze do krateru wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

W drodze do krateru wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

W drodze do krateru wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

Jezioro w kraterze wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

Jezioro w kraterze wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

Widok na wulkan Concepción, w drodze powrotnej z wulkanu Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua

Po powrocie do hostelu zdecydowaliśmy, że musimy zostać na wyspie jeszcze jedną noc, żeby zregenerować siły (zakwasy miałam jeszcze przez 4 kolejne dni). Następnego dnia pożegnaliśmy Ometepe i wulkany i udaliśmy się do Granady.
Wulkan Concepción, Wyspa Ometepe, Nikaragua

Wulkan Concepción, Wyspa Ometepe, Nikaragua

Wulkany Concepción i Maderas, Wyspa Ometepe, Nikaragua
Granada to bardzo ładne kolonialne miasto położone nad jeziorem Nikaragua. Razem z León stanowią wizytówkę nikaraguańskiej architektury kolonialnej. 

Granada, Nikaragua

Granada, Nikaragua
Granada, Nikaragua

Granada, Nikaragua

Granada, Nikaragua

Granada, Nikaragua

Granada, Nikaragua

Granada, Nikaragua
Granada, Nikaragua
Managua, według mojej subiektywnej oceny, jest najbrzydszym miastem w Ameryce Środkowej. Trudno się jednak dziwić, skoro całe historyczne centrum zostało kompletnie zniszczone podczas trzęsienia ziemi w 1972 roku i nigdy nie zostało odbudowane. 
Managua, Nikaragua

Managua, Nikaragua

Managua, Nikaragua

Managua, Nikaragua

Managua, Nikaragua

Managua, Nikaragua
Managua, Nikaragua

Managua, Nikaragua

Managua, Nikaragua

"Zestawy owocowe" sprzedawane na ulicy, Managua, Nikaragua

"Zestawy owocowe" sprzedawane na ulicy, Managua, Nikaragua
Kolejny punkt podróży León, dawna stolica, było ostatnim i zarazem najbardziej interesującym miastem jakie odwiedziliśmy w Nikaragui. Urocze kolonialne miasteczko. Klimat sprzyjający obserwacji rytmu życia przy butelce, albo trzech :) lokalnego piwa. No i ta pyszna wołowina, którą zjadłam tam na kolacje, na ulicznym straganie. To był chyba najlepszy posiłek podczas całego wyjazdu.
León, Nikaragua

León, Nikaragua

León, Nikaragua

León, Nikaragua

León, Nikaragua

León, Nikaragua

Lokalne lody, skruszony lód zalewa się syropami smakowymi, León, Nikaragua

León, Nikaragua

Uliczne stragany z jedzeniem, León, Nikaragua

León, Nikaragua

León, Nikaragua

León, Nikaragua
Żeby dostać się do Salwadoru musieliśmy zrobić tranzyt przez mały fragment Hondurasu, ponieważ Nikaragua i El Salvador nie sąsiadują ze sobą, a morskie przejście graniczne nie jest jeszcze powszechnie dostępne, czytaj jest za drogie. 
To był dzień z rekordową ilością przesiadek. Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba użyliśmy 8 środków transportu. To był również dzień, w którym na każdym kroku mieliśmy do czynienia z niesamowitą życzliwością miejscowych ludzi. Dla przykładu, po przekroczeniu granicy Salwadoru, pewna pani, która podróżowała z nami w busie z Nikaragui, dowiedziawszy się, że jesteśmy rodakami Jana Pawła II, westchnęła głęboko i zaproponowała, że może nas zabrać na pace ich ciężarówki do najbliższego miasta, gdzie wytłumaczyła nam jak mamy jechać dalej i poinstruowała kierowcę kolejnego busa gdzie dokładnie chcemy się dostać. Byliśmy pod wrażeniem zsynchronizowania autobusów w Salwadorze. Prawie zawsze było tak, że ledwo co wysiedliśmy z jednego i akurat podjeżdżał ten, do którego mieliśmy się przesiąść. Dzięki temu dotarliśmy z Nikaragui, do prowincji El Morazan, do miasta Perquin, w Salwadorze w ciągu jednego dnia, co wg informacji zawartych w przewodnikach było praktycznie niemożliwe. A tu prosze można? Można! Da się? Da się
W Salwadorze na przełomie lat 70. i 80. XX wieku wybuchła wojna domowa między dyktaturą wojskową, a lewicową partyzantką. Rebelianci skupili swoje siły w dużej mierze w górskim regionie El Morazan. Dziś w mieście Perquin jest Muzeum Rewolucji opowiadające brutalną historię tamtych lat, a także zrekonstruowany obóz oddziału partyzanckiego.
Kilkanaście kilometrów od Perquin znajduje się miejscowość El Mozote, w której w 1981 roku doszło do przerażającej zbrodni. Rządowy batalion wkroczył do miasteczka i wymordował niemal wszystkich mieszkańców, pomimo, że nie byli w żaden sposób zaangażowani w działalność partyzancką.
Obóz partyzancki, Perquin, El Salvador

Obóz partyzancki, Perquin, El Salvador

Obóz partyzancki, Perquin, El Salvador

Obóz partyzancki, Perquin, El Salvador
Obóz partyzancki, Perquin, El Salvador

Szpital polowy, Obóz partyzancki, Perquin, El Salvador



Obóz partyzancki, Perquin, El Salvador

Perquin, El Salvador

El Mozote, El Salvador

El Mozote, El Salvador

Pomnik ofiar masakry w El Mozote, El Salvador

Pomnik ofiar masakry w El Mozote, El Salvador

Tablice z nazwiskami wszystkich ofiar masakry, El Mozote, El Salvador
Pobyt w El Morazan był zdecydowanie jednym z najciekawszych doświadczeń podczas całej podróży. A ponieważ początkowo byłam do niego sceptycznie nastawiona tym bardziej się cieszę, że dałam się do tego przekonać.
Kolejnym celem był San Salwador, ale kiedy tam dotarliśmy okazało się, że jest za gorąco, żeby siedzieć w mieście, więc udaliśmy się, wraz z Miguelem, naszym fajnym kolegą na plażę El Tunco. Impreza była przednia do tego stopnia, że następnego dnia, niektórym uczestnikom wyjazdu przebywanie na słońcu zdecydowanie nie służyło, dlatego też jest mało zdjęć :)
Plaża El Tunco, Salwador

Plaża El Tunco, Salwador

Plaża El Tunco, Salwador


Wróciliśmy do San Salwadoru. Wczesnym rankiem Miguel zabrał nas do centrum miasta. Cóż, kolejna nie najładniejsza stolica środkowoamerykańska, ale według mnie zdecydowanie bardziej interesująca niż San Jose i Managua.
San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador
San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador
San Salwador, El Salwador

Wnętrze kościoła,  San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador

San Salwador, El Salwador

Jadąc w stronę granicy z Gwatemalą jeszcze krótki epizod na plantacji kawy.
Plantacja kawy, Ruta de las Flores, El Salwador

Plantacja kawy, Ruta de las Flores, El Salwador


Zupełnie nieoczekiwanie dotarliśmy do Gwatemali na tydzień przed końcem naszej podróży i tym samym mogliśmy zobaczyć wszystko co chcieliśmy, a nawet więcej.
W Gwatemali jest tak, że żeby się gdzieś dostać trzeba prawie zawsze przejechać przez stolicę, a tam z kolei nie ma jednego dworca, tylko każda firma przewozowa ma swój terminal w zupełnie innej części miasta. Rozwiązanie delikatnie mówiąc idiotyczne, ale nie było wyjścia.
Zwiedzanie miasta Gwatemala było krótkie i bardzo powierzchowne, głównie dlatego, że to najbardziej niebezpieczne z pośród miast, które podczas tego wyjazdu odwiedziliśmy.
 Guatemala City, Gwatemala

 Guatemala City, Gwatemala
Kolejnym punktem programu były majańskie ruiny Tikal, w północno-wschodniej Gwatemali. Jedno z najpiękniejszych miejsc w tym kraju, zdecydowanie ścisła piątka całego wyjazdu. W szczególności do gustu przypadła mi oczywiście Świątynia Jaguara, czego dowodem są moje zdjęcia. Macie możliwość zobaczyć ją z przodu, z boku, bardziej z boku, z dołu czy z góry...
Ruiny majańskie Tikal, Gwatemala

Ruiny majańskie Tikal, Gwatemala

Ruiny majańskie Tikal, Gwatemala

Świątynia Jaguara, Tikal, Gwatemala

Świątynia II przy Wielkim Placu, Tikal, Gwatemala

Świątynia Jaguara, Tikal, Gwatemala

Świątynia Jaguara, Tikal, Gwatemala

Świątynia Jaguara, Tikal, Gwatemala

Ruiny majańskie Tikal, Gwatemala

Wielki Plac, Tikal, Gwatemala

Ruiny majańskie Tikal, Gwatemala

Ruiny majańskie Tikal, Gwatemala

Pobyt w Gwatemali charakteryzował się niebywałą różnorodnością odwiedzanych miejsc. Po tym jak nacieszyliśmy oczy majańskimi ruinami pojechaliśmy do miasta Rio Dulce, skąd łódką popłynęliśmy do miasteczka Livingston, położonego na karaibskim wybrzeżu Gwatemali. W żaden sposób nie można się do niego dostać drogą lądową. Większość mieszkańców tego miasta to potomkowie ludu Garifuna, czyli potomkowie Karaibów i niewolników afrykańskich sprowadzanych na plantacje. Nie ma tam pięknych, piaszczystych karaibskich plaż (przynajmniej nie w bezpośrednim sąsiedztwie miasta), ale atmosfera jest jak najbardziej karaibska. Najśmieszniejsze jest to, że pierwotnie w ogóle nie planowaliśmy tam jechać, a ostatecznie Livingston okazało się moim numerem jeden:)
Rio Dulce, Gwatemala

Rio Dulce, Gwatemala


Rio Dulce, Gwatemala
Rio Dulce, Gwatemala

Rio Dulce, Gwatemala

Rio Dulce, Gwatemala
Livingston, Gwatemala

Livingston, Gwatemala

Livingston, Gwatemala

Livingston, Gwatemala
Livingston, Gwatemala

Sępy nad padliną, Livingston, Gwatemala


Livingston, Gwatemala
Livingston, Gwatemala

Livingston, Gwatemala
Livingston, Gwatemala

Livingston, Gwatemala




Livingston, Gwatemala
Livingston, Gwatemala

Livingston, Gwatemala

Siete Altares, Livingston, Gwatemala

Siete Altares, Livingston, Gwatemala
Wracając z Livingston do miasta Gwatemala, okazało się, że jest strajk, zablokowana droga i trzeba czekać nie wiadomo ile. Na szczęście "nie wiadomo ile" trwało tylko półtorej godziny i udało nam się przejechać przez pokaźny fragment Gwatemali, docierając ostatecznie po zmroku do miasta Panajachel nad jeziorem Atitln. Nie spędziliśmy tam dużo czasu, bo chcieliśmy jeszcze pojechać do miejscowości Chichicastenango na targ rozmaitości i tak też się stało.
Jezioro Atitlan, Gwatemala

Jezioro Atitlan, Gwatemala

Jezioro Atitlan, Gwatemala
Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala
Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala
Chichicastenango, Gwatemala
Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala
Chichicastenango, Gwatemala
Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala

Chichicastenango, Gwatemala
Na sam koniec zostawiliśmy sobie miasto Antigua, czyli dawną stolicę Gwatemali. Miasto całkowicie zachowane jest w stylu kolonialnym. Owszem ładne, ale bardzo drogie. Turysta taki jak ja, spędzający ostatni dzień swoich wakacji w tym mieście, mając wyłącznie resztki pieniędzy oczywiście, zastanawia się co czyni to miejsce tak wyjątkowym, że musi za to płacić dwa razy więcej niż w pozostałej części kraju? Szczerze, według mnie nic, ale skoro mogą zdzierać kasę z turystów to to robią.
Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala

Antigua, Gwatemala
I tak oto nasza podróż dobiegła końca. Jedyne co pozostało to transfer na lotnisko, ostatni obiad zjedzony na ulicy, i kilka przesiadek w drodze powrotnej.
Trzy tygodnie, dużo krajów, jeszcze więcej wrażeń i na szczęście żadnych niemiłych niespodzianek.
Ameryka Środkowa, z czym będzie mi się kojarzyć najbardziej? Na pierwszym miejscu zdecydowanie z licznymi przejazdami chicken busami i towarzyszącym im handlem wszystkim, z tortillą i czerwoną fasolą podawaną do śniadania, obiadu i kolacji, z niepojętą ilością fast foodów w każdym dużym mieście, z hektolitrami wypitej każdego dnia coca coli oraz z piosenką Romeo Santosa, Botella.
Zdecydowanie polecam!